Z wiejskiego błota w nowoczesną metropolię. Jak zmieniły się Katowice?

Nikiszowiec, Giszowiec i Szopienice to dzielnice, które zachwycają architekturą związaną z przemysłowymi dziejami miasta jakim są Katowice. O ich historii, ale też współczesnym obliczu Tomasz Kobylański rozmawia z Anną Malinowską, autorką reportażu “Od Katowic idzie słońce”. Publikacja ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Czarne.

TOMASZ KOBYLAŃSKI: Pani najnowszy reportaż to przede wszystkim opowieść o ludziach związanych z Katowicami, które niespełna 200 lat temu były jeszcze bagnistą wsią. Jej przedostatni sołtys Kazimierz Skiba mógł sobie wyobrażać, że jego rodzinna chata stanie się później częścią chorzowskiego skansenu, a same Katowice nowoczesną metropolią?

ANNA MALINOWSKA: Nie sądzę, by Skiba cieszył się tak dużą wyobraźnią. Był śląskim rolnikiem, któremu nie w smak była zmiana jego rodzinnej wsi w miasto. Dbał o miejscowych chłopów, nie po drodze było mu z przyjezdnymi niemieckimi mieszczuchami. I choć taką postawę można by odczytywać jako sprzeciw przeciwko postępowi, cywilizacji, to trzeba jednak rozumieć, że Skiba dbał o swoich, o ich interesy.

Skiba chyba nie uwierzyłby też, że Katowice w 2022 roku będą gospodarzem Światowego Forum Miejskiego organizowanego tutaj kilka tygodni temu z inicjatywy ONZ?

Ja raczej zastanawiam się, co by powiedział na to, że stanie się bohaterem słowiańskiej baśni, która miała się odegrać na Śląsku, w Katowicach. Gdy po 1945 r. nowa władza potrzebowała nowych bohaterów, postać Skiby została odmalowana jako ta patriotycznie polska. Powstała cała mitologia o tym jak były sołtys przez kilkadziesiąt lat opierał się germanizacji swej rodzinnej miejscowości, bronił polskości. Ba, wraz z innymi miejscowymi miał siłą rozpędzać niemieckich radnych. Miał też pomagać powstańcom styczniowym. W ogóle też nie wiedzieć czemu uznano, że był światłym chłopem z obszerną biblioteką w domu. Pisano, że „polskie książki przywoził z częstych podróży o charakterze politycznym”. O tym, że Skiba w ogóle opuszczał Katowice nic nie wiadomo, a jedyne dwie książki, które zachowały kolejne pokolenia to podpisane przez Skibę „Żywot Pana Boga naszego Jezusa Chrystusa” i „Słownik polsko-niemiecko-łaciński”. Druga z książek była mu zwłaszcza pomocna, bo Skiba używał polskiego, nie mówił po niemiecku. Był po prostu miejscowym Ślązakiem, który niemieckim przyjezdnym powiedział „nie chca”. Ale konflikt dotyczył jedynie zmiany wsi w miasto i znaczenie miał ekonomiczne. Nie ma żadnych świadectw o tym, że Skiba angażował się w politykę.

Przedwojenne centrum Katowic

Olbrzymi wpływ na rozwój Katowic, już jako miasta, a nie wsi, miał przemysł. Sprzeciwiał się mu zresztą wcześniej wspomniany Skiba. Pisze pani jednak, że huty i kopalnie są zarówno szczęściem, jak i przekleństwem tej ziemi.

Wystarczy popatrzeć na Szopienice, jedną z obecnych dzielnic Katowic. Tam jak w soczewce skupiają się wszystkie przykłady świadczące za tą tezą. Szopienice rozwijały się, przyciągały nowych mieszkańców dzięki hucie. Zakład był żywicielem, dawał ludziom pieniądze, dzięki którym nie tylko mogli mieć dach nad głową, ale też angażować się w różne przedsięwzięcia kulturalne, sportowe, dbać o swoją okolicę, budować domy. Praca dawała życie. Ale praca w hucie oznaczała też katorgę. Organizmy pracowników były wycieńczone, brakowało opieki lekarskiej. Gdy w końcu założono nieźle zaopatrzony szpital z wykwalifikowanym personelem, okazało się, że cierpią na ołowicę. Ba, nie tylko oni, bo okazało się, że ołów potrafił przeniknąć do gleby i wypełniał okoliczne powietrze. Oddychały nim dzieci, z których spora część była opóźniona w rozwoju. Konieczne było otwarcie szkoły specjalnej. Inne z dzieci cierpiały na anemię. Miały koślawe nogi, psuły im się zęby. Ludziom w domach zdychały kanarki, psy i koty. Więc paradoksalnie huta dla mieszkańców była i szczęściem i przekleństwem.

Krajobraz Szopienic przed wojną

W połowie XIX wieku trzy czwarte światowej produkcji cynku pochodziło ze Śląska. Katowice są dziś przede wszystkim ważnym centrum usługowym, ale czy miejscowy przemysł też może być nadal szansą na rozwój?

Trudno odnosić stan obecnego katowickiego przemysłu do tego stanu, który od połowy XIX wieku ciągnął się praktycznie przez cały kolejny wiek. Nie ma już np. wspomnianej huty w Szopienicach. Nie ma też wielu innych zakładów, nie ma dawnych kopalń jak „Katowice”, „Gottwald” czy „Wieczorek”. Kiedy kończyłam pisać książkę, było wyraźnie powiedziane, że odchodzimy od węgla, padały konkretne daty. Rzeczywistość szybko się zmieniła, wybuchła wojna w Ukrainie, zmagamy się z kryzysem energetycznym. Znaleźliśmy się na zakręcie i na razie trudno prognozować jak się z niego wykaraskamy. Choć trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, że w niektórych zakładach jak np. „Wieczorek” węgiel po prostu się skończył.

Dzieje przemysłu można powiązać jednak chociażby z różnymi obszarami turystyki i edukacji. Jak według pani należy dbać o dziedzictwo obszarów poprzemysłowych na Śląsku?

Dawna kopalnia „Wieczorek”, wbrew temu, że jest już zamkniętym zakładem, że wybrano z niej już całe złoże, jest moim zdaniem szansą na rozwój miasta. Bardzo cieszę się, że władze Katowic doceniły potencjał tego miejsca i zostanie ono zrewitalizowane. Zgodnie z zapowiedziami dawna kopalnia ma się zmienić w centrum nowych technologii. W tamtejszych budynkach mają mieć swoje siedziby firmy z branż e-sportu, cyfrowej, sektora kreatywnego. I to świetny pomysł na zadbanie o poprzemysłowe dziedzictwo. A nie mam żadnych wątpliwości, że powinno się o nie dbać, tchnąć w nie nowe życie. Dotychczasowe rewitalizacje odbyły się z różnym skutkiem. Świetnym przykładem jest Muzeum Śląskie w dawnej kopalni „Katowice”, ale już zupełnym nieporozumieniem była zmiana byłej kopalni Gottwald w centrum handlowe – z zakładu zostało niewiele budynków, resztę przykryły potężne, klockowate hale. Cudownie zmienił się szyb Wilson przekształcony w galerię sztuki czy też dawna walcownia w Szopienicach, w której powstało Muzeum Hutnictwa Cynku. Trzeba jednak sobie uczciwie powiedzieć, że poprzemysłowe obiekty to potężne, nie raz monumentalne przestrzenie, piekielnie kosztowne w utrzymaniu. Na ich rewitalizację trzeba więc patrzeć w racjonalny sposób – każda dawna hala nie może być przekształcona w muzeum, galerię czy inne miejsce związane z kulturą. Trzeba szukać innych pomysłów, bo inaczej właściciel obiektu nie utrzyma. Dlatego jestem gorącą zwolenniczką zmiany „Wieczorka” w siedziby firm, bo dzięki temu dawna kopalnia przetrwa. Wciąż będziemy mogli patrzeć na budynki dawnych szybów, które nie będą zniekształcone, oszpecone albo nie popadną w ruinę. To dobra droga dbania o poprzemysłową spuściznę.

Muzeum Śląskie w Katowicach, fot. Michał Jędrzejowski

Nikiszowiec jest dziś kultowym miejscem na mapie Katowic, w którym chętnie kupuje się mieszkania, odwiedzanym przez turystów zachwycających się urbanistyką tego robotniczego osiedla. W pobliskim Giszowcu i Szopienicach za to chyba nie do końca tak jest?

Do zabytkowej części Giszowca też zaglądają turyści, choć rzeczywiście nie tak tłocznie i chętnie jak do Nikiszowca. Ten drugi ze swoją zwartą, jedyną w swoim rodzaju zabudową przyciąga bardziej, bo na Giszowcu zostały po prostu stare domki wtopione w zieleń. Mały Nikiszowiec łatwiej się zwiedza, Giszowiec jest bardziej rozproszony, zresztą spora część tej dzielnicy to wybudowane w latach 70. i później bloki. Jeszcze inaczej jest z Szopienicami, bo te przez lata borykały się z potężnymi problemami. Zamknięcie huty oznaczało bezrobocie, które przyciągnęło inne mało sprzyjające zjawiska. Lokowano tam też mieszkania socjalne, przez lata nie inwestowano. Była to szara, zapomniana dzielnica. Mieszkańcy chcą ją odczarować i zmienić. I powoli idzie ku dobremu. W Szopienicach jest pięknie zrewitalizowany Browar Mokrskiego, zachowało się sporo ładnych, eklektycznych kamienic, których fasady są coraz częściej czyszczone z hutniczych wyziewów. Na tle tych trzech dzielnic jednak rzeczywiście króluje Nikiszowiec. Zresztą on już się też chyba wpisał w kanon miejsc obowiązkowo zwiedzanych na Śląsku, nie tylko w samych Katowicach.

Układ urbanistyczno-przestrzenny osiedla robotniczego Nikiszowiec współcześnie, fot. Marta Morawa, Wikimedia Commons

We wszystkich tych dzielnicach jest się czym zachwycić. Giszowiec zaprojektowany został jako osiedle-ogród. W latach 20. powstało tam osiedle willowe dla Amerykanów. Skąd się tam wzięli?

Po 1922 r. gdy Katowice przyłączono do Polski, niemiecka spółka Giesche do, której należała bodaj jedna trzecia dzisiejszego miasta, musiała coś zrobić ze swoim majątkiem, który pozostał za granicą. Stworzono więc Giesche Spółka Akcyjna z siedzibą w Katowicach. Ta jednak miała problemy, bo polskie władze nałożyły wysokie podatki, nie udzielały koncesji, nasyłały kontrole itd. Giesche postanowiła więc spółkę-córkę sprzedać. Transakcją zainteresowane były dwie firmy amerykańskie. W 1926 r. ich przedstawiciel podpisał umowę z przedstawicielami polskiego rządu – ten wyraził zgodę na to by Giesche sprzedała swoje udziały, a Amerykanie zobowiązali się, że będą inwestować w polskiej części Górnego Śląska. Niedługo później powstała amerykańska spółka Silesian-American Corporation, która przejęła cały kapitał Giesche SA i stała się jej jedynym akcjonariuszem. Dla urzędników zza oceanu wybudowane zostało willowe osiedle w Giszowcu. Amerykanie kazali też tam wybudować pole golfowe, a zimą na zamarzniętym Stawie Małgorzaty uprawiali curling. Żyli swoim życiem, ale do kadry zarządzającej przyjmowali Polaków. To zresztą jeden z wymogów, który polski rząd postawił stronie amerykańskiej.

Budynek szpitala hutniczego spółki Giesche od 10 lat jest wpisany na listę zabytków. Na co jeszcze warto zwrócić uwagę odwiedzając Szopienice?

Mówiłam wcześniej o Browarze Mokrskiego. Między budynkami, w których niegdyś stały piwne kadzie, dziś są wybrukowane uliczki, przy nich stoją małe latarenki, są placyki, zieleńce, na których ustawiono współczesne rzeźby. W dzielnicy są też monumentalne gmachy jak pochodzący z początków XIX w. budynek liceum im. Długosza czy wybudowane w podobnym okresie kościoły katolicki i ewangelicki. Jest też Muzeum Hutnictwa Cynku. Można znaleźć też ciekawostki skrywające się w tamtejszych kamienicach jak piekarnia czy apteka z historycznym wystrojem i przepięknie zachowanymi kaflami. Większość tamtejszej zabudowy sprawia, że można odetchnąć od blokowisk.

Liceum im. Długosza w Katowicach-Szopienicach, fot. Fotkarka, CC

Podsumowując: historia Katowic jest warta poznania?

Jeśli miałabym co do tego wątpliwości, w ogóle nie zabierałabym się za pisanie książki o tym mieście.

Warto ją przeczytać. Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Tomasz Kobylański

Zobacz również: Architektura | Kamienica | Zabytek | Miasto | Historia | Szkoła | Ciekawostki