Miliarderka, niekwestionowana kobieta sukcesu, mecenaska sztuki i właścicielka największej kolekcji dzieł sztuki w naszej części Europy. Tak można opisać Grażynę Kulczyk. Najbogatszą kobietę i najpopularniejszą pasjonatkę kultury w Polsce.
Pochodząca z Poznania miliarderka, prywatnie, była żona, zmarłego niedawno Jana Kulczyka nie raz pokazała, że kocha Polskę. Jej wkład w rozwój polskiej sztuki i rzemiosła jest olbrzymi. Choć mógł być większy. Mógł być, a nie będzie. Dlaczego? Tradycyjny konflikt na linii miasto-przedsiębiorca.
Najpierw planowała udostępnić swoje gigantyczne zbiory nieopodal Starego Browaru – jej flagowej inwestycji w Poznaniu. Miasto nie wyraziło zgody, mimo że pomysłodawczyni nie oczekiwała od miasta żadnego wkładu. Z tą ideą przeniosła się znad Warty nad Wisłę. Miało tam powstać Muzeum Sztuki Współczesnej i Performance’u, na działce, którą od miasta chciała kupić już kilka lat wcześniej. Miało to być miejsce dla wszystkich. Jej zdaniem, biznesmeni, którzy dzięki gospodarce wolnorynkowej pomnażają swój kapitał, mają wobec państwa „dług wdzięczności”. Ten dług chciała spłacić w sposób charakterystyczny dla siebie. Postawić piękne muzeum, w którym Polacy będą mogli podziwiać obrazy największych mistrzów, które „dzięki” opieszałości władz teraz mogą zobaczyć jedynie w szwajcarskim Susch. To tam miliarderka postanowiła przenieść wizję swojego muzeum. Tu rodzi się kolejne pytanie: dlaczego? Dlatego, że tam bez problemów otrzymała wsparcie lokalnych władz, pomoc z biurokracją oraz wdzięczność za chęć wzbogacania i tak bogatego portfela inwestycji w kulturę.
Co straciła Warszawa? Olbrzymią możliwość rozwoju kapitału społecznego. Jak wylicza Grażyna Kulczyk, inwestycje w polską kulturę, edukację i przestrzeń publiczną są niewiarygodnie małe. Polska mecenaska chciała postawić na nadwiślańskiej działce galerię sztuki, którą zaprojektować miały największe nazwiska światowej architektury. Cała inwestycja miała pochłonąć kilkaset milionów złotych, a powierzchnia oscylować w granicach 10,000 metrów kwadratowych. Wewnątrz, mieliśmy mieć szansę na podziwiania najcenniejszych obrazów z kolekcji Damy ze Starego Browaru. Samo muzeum miało być głównym punktem wizyt nie tylko warszawiaków, ale i motorem napędowym dla turystyki.
Sama inwestorka prosiła w liście:
Zbuduję to muzeum w dwa lata, w przypadku inwestycji publicznych tak krótki czas realizacji nie jest możliwy. Będzie gotowe na 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości. Oczekuję wsparcia ze strony urzędu, by to się udało
Jednak list kilka miesięcy leży bez odpowiedzi. Dopiero kolejny zostaje zauważony. Wydawało się, że wszystko weszło na dobre tory. Przecież muzea, które finansują filantropii są na porządku dziennym czy to w Europie, czy na świecie. Ich lista jest długa i niesamowicie prestiżowa. Wśród nich chociażby Muzeum Guggenheima w Nowym Jorku czy Tate Modern w Londynie. Jednak w momencie gdy w należącym do Grażyny Kulczyk Art Stations Foundation chciano już otwierać szampana, okazuje się, że w Polsce nie tak łatwo robić coś dla „dobra ogółu”.
Grażyna Kulczyk, z przecieków medialnych dowiaduje się jaką wizję na inwestycje ma miasto. Tutaj warto zacytować wypowiedź z lipca, której udzielił warszawskiej Gazecie Wyborczej dyrektor Biura Kultury w ratuszu:
Pół roku robiliśmy różne analizy. I wspólnie doszliśmy do wniosku, że nie będziemy prowadzić tej instytucji w takiej formule, bo nie da się zabezpieczyć należycie ani interesów miasta, ani inwestora.
Niestety wydźwięk tych słów był nieco inny. Można go zinterpretować tak:
„Pani Grażyno, nie chcemy ani Pani milionów, ani dzieł sztuki. Życzymy powodzenia w poszukiwaniach lepszej lokalizacji”
W jeszcze gorszym tonie brzmią nieformalne wypowiedzi ludzi z ratusza, a brzmią mniej więcej jak okrzyk szczęścia, że żadne muzeum nie stoi już na drodze do dalszej rozbudowy bulwarów. Ba, niedługo po odrzuceniu propozycji, ratusz rozpisał konkurs na rozbudowę bulwarów biegnących właśnie przy działce upatrzoną przez filantropkę. Nici z muzeum. Szkoda. Lokalizacja wskazana przez miliarderkę to bardzo prestiżowa okolica. Od lat kreowana jest tam koncepcja warszawskiej Dzielnicy Łacińskiej, przy której stoją takie gmachy jak: BUW, Centrum Nauki Kopernik czy nowy budynek ASP. Dodatkowo, inwestycja w Muzeum Sztuki Współczesnej i Performance’u nie kolidowałaby z żadnymi planami rozbudowy czy to bulwarów, czy Centrum Nauki Kopernik.
Dlaczego tak się stało? Nie chcemy oceniać. Nie wiemy wszystkiego. Jednak znamy trudną, pracochłonną współpracę na linii publiczno-prywatnej. Nam cisną się na usta słowa, których wolimy tutaj nie używać. (az)
zdjęcia: materiały prasowe